Film dla nastolatków. Przedstawiana historia zaczyna się od momentu, gdy niemal wszyscy ludzie już nie żyją, a małpy tworzą szczęśliwą, rodzinną wioskę w lasach nieopodal zrujnowanego San Francisco. Ich ewolucja osiągnęła pułap porównywalny z prymitywnymi ludzkimi początkami, gdy ujarzmiliśmy inne zwierzęta (np. konie), zaczęliśmy budować osady i zdobić ciała. Dowodzi nimi Cezar, szympans znany z poprzedniego odcinka („Geneza planety małp”). Choć grany jest przez samego Andyego Serkisa, daleko tu do postaci Golluma z „Władcy Pierścieni”, co nie jest winą aktora czy komputerowych speców, ale scenarzysty i reżysera. Ciekawym zabiegiem natomiast jest zepchnięcie ludzkich bohaterów na drugi plan. Niestety wykonano to przy pomocy snującego się po ekranie z lekkim wyrazem zdumienia, że powierzono mu główną rolę Jasona Clarce’a oraz ograniczeniu czasu ekranowego do 5 minut świetnego jak zwykle Gary Oldman’a. Film przegadany, z nachalną analogią do niszczenia świata szczęśliwych plemion, na których terenie są złoża cenne dla bardziej zaawansowanych technicznie ludzi, usprawiedliwiających się stanem wyższej konieczności. Już to widzieliśmy w „Avatarze”. W przeciwieństwie do „Avatara”, mimo korzystania z tych samych możliwości technicznych „Geneza”,choć technicznie poprawna, nie zachwyca fantazją. Wszystko bowiem, prócz wyszczerzonej małpy walącej z dwóch karabinów na raz i jadącej na koniu, gdzieś już było.